ROZDZIAŁ I
Pochodzenie czarnej mszy
Czarna msza, autentyczna czarna msza, jest wyłącznie kultem Szatana, i ci, którzy praktykują ten straszny kult, muszą być z natury rzeczy ludźmi wierzącymi w rzeczy zaświatowe. Tam tylko istnieć może czarna msza, gdzie istnieje wiara w piekło i Szatana.
Szatan w wypadku tym uważany jest za jedyne prawdziwe bóstwo. Dlatego czarną mszę charakteryzuje zwykle profanacja i odwrócenie ceremoniału chrześcijańskiego.
Ta bluźniercza ceremonia, która polega na wmieszaniu do mszy celebrowanej praktyk najbezwstydniejszej rozpusty, a niekiedy nawet krwawych ofiar, istnieje od bardzo dawna. Prawdopodobnie zrodziła się ona w roku tysiącznym naszej ery – w roku straszliwego przerażenia.
Gdy zbliżał się ten rok (millenium), w którym przepowiadano koniec świata (istniała nawet specjalna sekta, tzw. milenistów) – niesłychana klęska głodu dotknęła ówczesną Europę. Wszystkie narody doznały jej skutków straszliwych. Kiedy zjedzono już zwierzęta domowe, a po lasach zabrakło zwierzyny – zaczęto się żywić korzonkami i korą drzewną.
Szał głodu doszedł wreszcie do tego, że zaczęto odkopywać trupy. Potem polowano nawet na ludzi. Odnowiło się ludożerstwo.
Zabijano, aby żyć: na wielkich traktach zaczajano się i mordowano samotnych podróżnych. Dzieci przywabiano za pomocą owoców i na uboczu, duszono je. Trwało to trzy lata, lata szkaradzieństw tak długie jak trzy stulecia – mówią kroniki czasu tego.
Do głodu, jak zwykle w takich wypadkach, dołączyła się dżuma – potworna, czarna zaraza średniowiecza. Jak gdyby Anioł Tępiciel Apokalipsy na siwym swym koniu przebiegał ziemię i miotał strzały zatrute na ród ludzki. Zaraza wybuchała jak grom. Popłoch i przerażenie tak były wielkie, że wokół miast w głębokich dołach grzebano trupy wraz z konającymi.
Pojawili się prorocy, przepowiadający koniec świata, opierając się na Apokalipsie, i szerząc większą jeszcze grozę. Powstała jakby zbiorowa psychoza. Ludzie miewali fantastyczne halucynacje.
Wtedy to, po utraceniu wiary w pomoc Nieba, zwracano się w stronę Szatana. Zaczęto organizować sabaty, które były jakoby kościołem biesa. Powstała bluźniercza, piekielna msza: Czarna Msza Szatana.
***
Niektórzy badacze przypuszczają, iż była ona pierwotnie tylko rozgrzeszeniem pramatki rodu ludzkiego – Ewy – i rehabilitacją kobiety uważanej w średniowieczu za naczynie wszelkiego zła (vas daemonum). Przypuszczenie to jest jednak wątpliwe. W ciemnych tych obrzędach odgrywała wprawdzie kobieta rolę naczelną, ale tylko jako arcykapłanka. Jest to zresztą zupełnie naturalne. Wyłączona niemal z liturgii katolickiej kobieta – umieszczona została przez satanistów na ołtarzu złego ducha.
Mamy, niestety, szczegółowe opisy czarnej magii dopiero z czasów późniejszych – z epoki Henryka IV (wiek XVII), dlatego co do wielu pierwotnych obrzędów tego zabobonu nie mamy całkowitej pewności. Cała literatura czarodziejska powstaje właściwie dopiero w wieku XV – zawdzięczamy ją pracom mnichów-inkwizytorów. Pierwszy traktat o czarach pojawia się w r. 1440. Zwie się on Formicarius, a napisany został przez mnicha benedyktyna, Niemca Nider’a. Późniejsze (Bartolomeo de Spina, Castro, Sprenger, de Lancre) kopiują go, i same w następstwie zostają skopiowane. Od tego to dzieła pierwotnego, poprzez Disquistitiones magicae Del Rio, do głośnego Młotu na czarownice Sprengera i Institora sprawozdania z czarów powtarzają się, potwierdzane tylko i ilustrowane coraz obficiej wypadkami.
Wyłuszczymy poniżej z opisu tych demonografów – w przybliżeniu przynajmniej – przebieg czarnej mszy.
Przede wszystkim brak jest świątyni. Ceremonia odbywa się pod gołym niebem, niekiedy na jakiej samotnej wydmie piaszczystej lub u stóp dzikiego urwiska. Niema specjalnego ołtarza. Wszyscy zebrani, wierni i celebrujący, są pomieszani ze sobą. Wykopuje się dziurę w ziemi lub używa się w tym celu szczeliny skalnej – gdzie każdy oddaje mocz. Każdy z asystujących macza dwa palce i robi bluźniercze znaki.
Pierwszą oficjantką jest zawsze kobieta. Jest to „królowa Sabbatu”. Zjawia się ona uwieńczona werbeną, z dawien dawna magiczną rośliną.
Głosem poważnym przemawia:
„Przystępuję do ołtarza mego boga, tego, który pomści słabych i pokrzywdzonych. Panie, uchroń mnie przed podstępnym i przed gwałtownikiem” (tzn. przed kapłanem i władcą feudalnym).
Potem następowało zaparcie się Chrystusa. Następnie przyznanie się do nowego pana, „Tego, którego pokrzywdzono”, tzn. Szatana, strąconego z niebios.
Całowano podobiznę Szatana, olbrzymią, wykonaną z drzewa figurę, niekiedy w postaci kozła. Królowa Sabbatu kładła się na kamieniu, służącym za ołtarz, potem wznosił się dym, który przesłaniał ją przed zgromadzonymi, i odbywało się misterium. Uczta oraz taniec sabatu kończył część pierwszą.
Po czym, w drugiej części, odsłaniano ołtarz, i pojawiała się diabelska „hostia”. Kobieta, królowa Sabbatu, była jednocześnie ołtarzem i hostią. Odwrócona była twarzą do ziemi i jeden z oficjantów na biodrach jej odmawiał diabelskie credo oraz czynił ofiarę ze zboża i ptactwa; zboże ofiarowywano „Duchowi ziemskiemu”, a ptaki wypuszczano na cześć „bóstwa wolności”.
Następnie oficjant wypiekał rodzaj ciasta z mąki – na ciele kapłanki, oznaczać to miało symbol miłości ziemskiej – kawałek ciasta do spożycia otrzymywał każdy z zebranych.
Następnie umieszczano na kapłance dwie podobizny: jedną ostatniego umarłego, a drugą – ostatniego zrodzonego w gminie satanistów. Wtedy niewiasta powstawała i rzucała wyzwanie gromom. Przynoszono jej ropuchę, którą rozrywała, krzycząc, z oczami wzniesionymi do nieba: „Ach! Filipie, gdybym ciebie miała w ręku, tak samo bym z tobą uczyniła!”.
Michelet, wybitny historyk francuski, który powtarza to złorzeczenie, przypuszcza, iż odnosi się ono do Baranka Bożego. Co zaś do imienia Filip, to należy przypisać je tradycji ludowej, która w ten sposób mściła się na znienawidzonym królu, Filipie Walezjuszu, sprawcy długoletniej wojny i pierwszej inwazji Anglików.
Ponieważ po tym ostatnim, straszliwym bluźnierstwie, po tej ostatecznej obeldze Boga, nie padał grom – przypuszczano, iż Pan niebios jest pokonany.
Takie były początki czarnej mszy.
Należy zaznaczyć, iż początkowo była ona wyłącznie udziałem prostego ludu. Potem dopiero członkowie szlachty, bezczynni panowie feudalni, a zwłaszcza szlachetne damy, spragnione nowych wzruszeń, dołączą się do praktyk swych poddanych i ucałują Szatana w postaci kozła sabatu.
Demonolog de Lancre zaznacza słusznie: „Ongiś widywano na sabatach tylko poddanych; dzisiaj widuje się szlachetnie urodzonych”.
Z czasem msza czarna, będąca z początku wyrazem rozpaczy i buntu, co jest rzeczą zrozumiałą u ludu pańszczyźnianego, ciężko niekiedy ujarzmionego, zamienia się w gorsze jeszcze szkaradzieństwa: w orgię i rozpustę.
Lecz nie uprzedzajmy wypadków.
***
Cóż wobec tej epidemii czarów, wobec tych bluźnierczych ceremonii, czyniła władza cywilna i kościelna? Początkowo nic prawie. Dotychczas państwo stosowało wprawdzie prawa przeciw czarownikom, lecz nie były one bardzo surowe. Czarownicy uważani byli początkowo za zwykłych szarlatanów, którzy korzystali z resztek wierzeń pogańskich. Jedno z praw Karola Wielkiego mówi w istocie: „Niechaj nikt nie radzi się wróżbiarzy, nie wykłada snów, nie zajmuje się przepowiadaniami; niechaj nie będzie ani czarowników, ani tych, co przyrządzają napoje miłosne, ani tych, którzy sprowadzają burze. Wszędzie, gdzie się ich napotka, niech się poprawią, lub niechaj zostaną ukarani”.
Inne prawo z r. 805 dla tych samych wykroczeń ustanawia kary, ale wzbrania śmierci.
Kościół natomiast widzi w czarodziejstwie niebezpieczeństwo i przypisuje mu znaczenie występku. Tak sobór paryski w r. 829 wlicza magię i ceremonie szatańskie między zbrodnie główne i domaga się od cesarza, aby „magicy surowo byli karani”. „Jak tylko zostaną wykryci winni – powiada to postanowienie – mężczyźni czy kobiety, powinni zostać poddani dyscyplinie i ukarani staraniem książęcia, z tym większą surowością, że w bezecnej i plugawej odwadze swej doszli do tego, iż nie obawiają się służyć diabłu”.
Jest to pierwsze odwołanie się do władzy świeckiej o pomoc w zwalczaniu czarów, a jednocześnie pierwszy zaczątek późniejszej inkwizycji.